Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się w drugiej połowie roku. Do świąt brakuje jedynie 139 dni. Czas pędzi jak szalony, a mnie zajęć nie brakuje. Przez to wszystko nie dałam wcześniej rady opisać moich wrażeń z majowej wizyty na neapolitańskiej wyspie Procida.
Zacznę od tego, że spodziewałam się czegoś innego. Nie, nie wróciłam rozczarowana. W przyszłości będę po prostu uważniej przyglądać się zdjęciom publikowanym w internecie. Większość z nich została przesadnie podrasowana. Szczerze mówiąc, nawet w przewodniku odrobinę przesadzili. Owszem domy na Procidzie są kolorowe, jednak nie przypominają ani architektury liguryjskiej, ani Burano, ani Varenny. Mają odcienie pastelowe, co wynika z faktu, że cała okolica położona jest na terenach wulkanicznych. Przez wieki domostwa barwiono przy pomocy mieszanki pyłków tufu i pucolany, czyli bardzo drobnego popiołu pochodzenia wulkanicznego.
W przeciwieństwie do Capri i do Ischii Procida jest znacznie spokojniejsza, chociaż równie piękna i klimatyczna. Oczywiście w ostatnich latach stała się dużo bardziej rozpoznawalna. Nie ulega wątpliwości, że najlepiej jest odwiedzić ją poza sezonem, w miarę możliwości w środku tygodnia. My dotarliśmy tutaj w pewien majowy piątek. Wyruszyliśmy z domu o świcie (mieszkamy w bliskich okolicach Mediolanu). Chwilę po godzinie 13:00 byliśmy w porcie w Pozzuoli, skąd promy i wodoloty dopływają na wyspę najszybciej. Rejs z Pozzuoli trwa ok. 40 minut, natomiast z Neapolu od 45 minut do 1 godziny. Nie należy zapominać o włoskiej punktualności, a raczej jej braku (im bardziej w dół, tym gorzej!). Nasz statek odbił od brzegu punktualnie o 14:00. Powrót mieliśmy zarezerwowany na 18:10, jednak pożegnaliśmy Procidę pół godziny później. Bez żadnych problemów odbyliśmy podróż w składzie 2+1+2, czyli ja z mężem, córka i dwa nieduże psy, za przetransportowanie których zapłaciliśmy łącznie 8€.
Kilka godzin, jakie mieliśmy do dyspozycji, wystarczyło na spacer, chwilę kontemplacji i na krótkie plażowanie połączone z piknikiem przy ogromnej uciesze córki, a także na skosztowanie lokalnego specjału, czyli granity al limone. Pycha!
Jak zapamiętałam Procidę? Po pierwsze wcale nie czułam się jak na wyspie. Gdziekolwiek bowiem człowiek nie spojrzy, wszędzie widać ląd. Neapol znajduje się na wyciągnięcie ręki, Monte di Procida i Capo Miseno razem z latarnią morską leżą jeszcze bliżej, w oddali dumnie pręży się Wezuwiusz. Miejsce jest szaropastelowe – wulkaniczny, ciemny piasek i turkusowa woda Morza Tyrreńskiego mieszają się z delikatnie kolorową zabudową Corricelli. Latem intensywnie pachną świeżo złowione ryby, fritto misto, cytryny, opuncje i hibiskus. Zimą musi być bardzo smutno, wręcz nostalgicznie. Wyspa żyje z turystyki. Jednak wcale nie tak dawno było inaczej. Mieszkańcom, podobnie jak bohaterom filmu “Il Postino” najpewniej brakowało ogłady. Odcięci od lądu, byli całkowicie samowystarczalni w swoich “czterech ścianach”. Zdani na żyzną, ale i niebezpieczną ziemię i na łaskę bądź niełaskę Posejdona przez wieki tworzyli zamkniętą społeczność. W jej szeregi szturmem wdarły się sporych rozmiarów statki, przywożące w sezonie hordy urlopowiczów. Jedna z czytelniczek bloga napisała mi tak: “Tłumy turystów, knajpa na knajpie, bus przejeżdża za busem, ścisk i chaos. Jednym słowem wysepka z cichej i uroczej zamieniła się w to, czego się obawiałam (…) a na promach ludzie ściśnięci jak sardynki w puszce. To niestety nie jest dawna Procida.” (pisownia oryginalna). Wycieczka zaplanowana poza sezonem i w środku tygodnia sprawiła, że zachowam dużo przyjemniejsze wspomnienia. Niemniej jednak autentycznej Procidy współcześnie szukałabym właśnie w scenach z filmu “Listonosz“. Obraz kręcono w charakterystycznym borgo di Corricella, którego śródziemnomorski charakter przyczynił się do popularności całej okolicy i na spiaggia del Pozzo leżącej w północno-zachodniej części wyspy. Na koniec rada z głębi serca: podczas spaceru zachowajcie ostrożność. Pomino, że w okresie od kwietnia do września samochodami poruszają się jedynie mieszkańcy, ruch i chaos przypominają Neapol.
Spodobało Ci się? Podaj ten artykuł dalej! A ja jak zawsze czekam na Ciebie na Facebooku i na Instagramie. Znajdziesz tam więcej ciekawostek, więcej zdjęć, po prostu więcej Włoch!
Alla prossima!
Ania