Niedawno minęło pięć lat odkąd na stałe mieszkam we Włoszech. Nie przyjechałam tutaj w ciemno, niesiona na skrzydłach mitu o słonecznej Italii. Właściwie odkąd pamiętam w mojej rodzinie istniały włoskie koligacje, a dzięki pracy dziadka bywaliśmy na Półwyspie Apenińskim naprawdę często. Miałam włoskich znajomych, włoskich nauczycieli, a w pewnym momencie nawet włoskich szefów. Maturę pisałam z języka włoskiego, uczyłam się na włoskiej uczelni. Poznałam bliżej ludzi pochodzących z północy i z południa kraju, ale również z dwóch wielkich wysp. Gdyby mi się Belpaese nie podobało, na pewno nie byłoby mnie tutaj. Jednak każdy kij ma dwa końce – istnieje kilka rzeczy, których w moim nowym domu zaakceptować nie potrafię. Trochę z przymrużeniem oka, a trochę na poważnie przedstawiam Wam negatywne aspekty włoskiej rzeczywistości. Do czego nie mogę się przyzwyczaić we Włoszech?
Nie potrafię przyzwyczaić się do włoskich bankietów (czytaj kolacji) wydawanych nie wcześniej niż o 9 wieczorem. Już po obfitych przystawkach jestem syta, tymczasem muszę się zmierzyć z talerzem makaronu lub risotto, dalej z dorodnym kawałkiem mięsa, rzadziej ryby, na ulubione warzywa raczej nie starcza mi miejsca. Kiedy mam nadzieję, że to już koniec, na stole lądują słodkości – torty, ciastka, owoce, w końcu kawa i digestivo, które teoretycznie ma pomóc w trawieniu. Po takiej uczcie trudno podnieść się od stołu, a co dopiero zasnąć. Rano wstaję ociężała. Postanawiam, że fundując sobie jednodniową głodówkę, dam odpocząć biednemu żołądkowi. Nic podobnego – w kuchni czeka na mnie kawa z pełnotłustym mlekiem oraz, skądinąd pyszny, rogalik nadziewany kremem.
Skoro jesteśmy już przy temacie jedzenia, wielkim absurdem wydaje mi się tzw. „pausa pranzo”. Między godziną 12 a 16 ciężko jest we Włoszech cokolwiek załatwić. Zamykane są urzędy, zamykane są sklepy i inne lokale usługowe. Trzeba bowiem udać się na obiad do domu (najlepiej do mamy!), później zaś jedzenie należy strawić, no i odpocząć od porannego wysiłku, nabierając sił na popołudniowe zmagania. Całe szczęście w większych miastach zwyczaj ów odchodzi do lamusa. Wiem dobrze, że u źródła leżą południowowłoskie upały, z powodu których ciężko jest pracować, jednak na zamglonej północy „pausa pranzo” przybiera formę groteski i najzwyczajniej w świecie utrudnia codzienne funkcjonowanie.
Szanujący się Włoch nie potrafi egzystować bez komórki. Doskonale sprawdza się ona w roli tzw. „passatempo” (rozrywki), służącej umileniu podróży. Nie ważne czy jedziemy do pracy, czy gdzieś dalej – czas spędzony w metrze lub w pociągu najlepiej jest sobie umilić dzwoniąc do rodziny i do znajomych, wywlekając przy tym wszelkie problemy oraz dramaty. Ewentualnie można pograć na tablecie, albo po prostu poczatować, koniecznie jednak przy włączonym dźwięku. Ciężko jest się w podobnych warunkach skupić i oddać np. lekturze ciekawej książki. Całe szczęście postanowiono wprowadzić w długodystansowych pociągach wagony, w których wszelkie sprzęty elektroniczne mają pozostać wyciszone.
Irytuje mnie potrzeba robienia wszystkiego w stadzie. Emblematycznym przykładem są włoskie wakacje, które planuje się w sierpniu. Nie ma znaczenia, że na początku i na końcu miesiąca autostrady właściwie stoją, na plaży ciężko wetknąć chociażby nogę, a ceny wszystkiego są znacznie wyższe aniżeli w innych letnich miesiącach. Urlop bierze się w sierpniu i kropka. Podobne przykłady, zakorzenione głęboko we włoskiej mentalności, można by mnożyć – „Pasquetta” (odpowiednik polskiego Lanego Poniedziałku) oznacza grilla nawet jeśli pogoda nie dopisała, podczas karnawału dzieci trzeba przebrać i zaprowadzić na centralny plac, gdzie w najłagodniejszej wersji godzinami rozrzucają konfetti, rodzice natomiast dla zabicia czasu gawędzą między sobą. W biurach, w określonych godzinach, pracownicy tłoczą się przy automacie do kawy (ewentualnie udają się do pobliskiego baru). Są tam nawet Ci, którzy kawy nie piją. Chodzi bowiem raczej o rytuał towarzyski i o wymienienie najnowszych plotek, aniżeli o nagłą potrzebę kofeiny.
Włoska biurokracja stała się niemal legendą. Załatwienie najprostszej sprawy w urzędzie jest wielomiesięczną, czasem wieloletnią drogą przez mękę. Należy wypełnić tony papierków, a każdy z nich dostarczyć pracownikowi innego wydziału. Przepisy są niejasne, każdy jeden neguje poprzedni. Podobne procedury stanowią doskonałą pożywką dla tzw. specjalistów, którzy zbijają na obywatelach prawdziwe fortuny. Zwykły PIT, który w Polsce rozliczamy sami lub przy pomocy dodanego do codziennej gazety programu, tutaj wypełniany jest przez księgowego. Jeśli ten ostatni się pomyli, za błąd odpowiada jedynie podatnik. Fucha w urzędzie jest na całe życie, co oczywiście wpływa na powszechną abnegację, zaś zatrudniane osoby są przeważnie niekompetentne. W ramach nepotyzmu tworzy się absurdalne stanowiska, np. dla osoby, której praca polega tylko i wyłącznie na przenoszeniu papierów z jednego pokoju do drugiego. Oddzielnym rozdziałem jest włoska poczta, rządząca się podobnymi zasadami. Instytucja działa w sposób skandaliczny.
Przywykło się mówić, że we Włoszech nieobciążone należnością wobec państwa jest tylko powietrze. Niestety sporo w tym prawdy. Jak podaje dziennik „Leggo”, obywatele belpaese płacą dokładnie sto różnych podatków. W tej sytuacji niezmiernie powszechne jest uchylanie się od obowiązku, a jak wiadomo ludzka fantazja nie zna granic. Jednym z ciekawszych przykładów są kamienne domki (trulli) z Alberobello w Apulii. Wznoszono je bez zaprawy murarskiej, po to aby sprawiały wrażenie łatwych do rozebrania. Powód? Uniknięcie wysokich podatków nakładanych na trwałe domostwa.
Za najsmutniejsze uważam jednak przedmiotowe podejście do kobiet. Mają być zgrabne, dobrze ubrane, pachnące, obwieszone biżuterią, a w ostatnich latach również zoperowane i koniecznie z napompowanymi ustami. Najważniejszym kryterium oceny jest zazwyczaj uroda. Nieważne, że Samanta Cristoforetti to pierwsza Włoszka w kosmosie, że to pierwsza Europejka, która spędziła na orbicie 200 dni z rzędu, że jest inżynierem, astronautą, lotnikiem. Przeciętny Włoch oceniani ją w kategorii odpowiadającej wyborom miss i w najlepszym przypadku powie, że jest brzydka. Chcecie inny przykład? Prezenterka telewizyjna występuje zazwyczaj w duecie z mężczyzną. Do jej obowiązków należy przede wszystkim ładnie wyglądać, dużo się uśmiechać i dobrze się ruszać. Mówić zbyt wiele nie powinna. Zresztą ona nie jest prezenterką, jest tzw. „veliną” – ozdobą programu, dlatego jej gaża jest dużo niższa od wynagrodzenia kolegi. Obiciem podobnej mentalności są uliczne zaczepki, gwizdy, pozornie niewinne okrzyki „Ciao bella!”, awanse ze strony przesiadujących godzinami w barach panów, a w skrajnych przypadkach przemoc, stalking, w końcu morderstwo obecnej lub byłej żony tudzież dziewczyny. Więcej na temat zjawiska możecie przeczytać tutaj.
Zrobiło się poważnie, być może nawet trochę strasznie. Myślę jednak, że warto jest znać również ciemną stronę włoskiej rzeczywistości.
Korzystając z okazji, przypominam o moich mediach społecznościowych. Na Facebooku i na Instagramie@podsloncemitaliiblog jestem codziennie i zamieszczam jeszcze więcej ciekawostek, zdjęć i Włoch!
Ania
Super opis. Podoba mi się ten projekt
Dzięki. Poprzednich postów z naszego projektu jeszcze nie czytałam, nie chciałam się w żaden sposób sugerować. Zaraz zabieram się do nadrobienia zaległości. Ciekawa jestem bardzo co naskrobią pozostałe Włoszki 😉
wow, o tym traktowaniu kobiet nie wiedziałam, ale dodałabym jeszcze wszechogarniające oszustwa i próby naciągania – przez zarówno Hindusów sprzedających świecidełka na ulicy po wszelkie instytucje, wieczne problemy techniczne dostawców gazu, prądu itp.. a po roku przysyłanie kosmicznych rachunków, zwykle trzykrotnie wyższych niż być powinny (wg licznika), o condominio nie wspomnę… naprawdę w „najlepszych czasach” w Polsce czegoś takiego nie widziałam… no i nieustannie zadziwiają mnie kierowcy, ale to oddzielny temat 🙂
Rzeczywiście, włoskie oszustwa to temat rzeka. Muisiałam jednak coś zostawić dla reszty dziewczyn! 😉
Zgadzam sie ze wszystkim, z wyjatkiem ostatniego. Mieszkam tu cztery lata i raz zdarzylo mi sie, ze pewien pan (zupelnie trzezwy i uprzejmy) zachwycil sie moimi oczami w supermarkecie. Byc moze to fakt, ze mieszkam w duzym miescie na polnocy? Nie wiem. Ani ja ani sporo znajomych mieszkajacych tutaj takiego doswiadczenia nie mamy i mysle, ze jest ono dosc skrajne.
TV wloskiej nie ogladam, wiec nie moge sie wypowiedziec na ten temat.
Cala reszta ujeta pieknie i baaaardzo trafnie 🙂
Natomiast poczta wloska, doprowadza mnie do bialej goraczki. Omijam ja szerokim lukiem….a znajomych prosze, aby nigdy nie wysylali do mnie nic poleconym…..bo to zawsze konczy sie 1,5 godzinna strata czasu w kolejce na poczcie po odbior przesylki 🙂
Pausa pranzo…..w zyciu sie do tego nie przyzwyczaje. To po prostu ABSURD, szczegolnie kiedy Wlochy w kryzysie. No ale…..trzeba tak robic, zeby sie nie narobic 😉
Pozdrawiam 🙂
Ja mieszkam w Mediolanie, durnowatych programów rozrywkowych nie oglądam, ale to nie o to chodzi. Problem istnieje i jest bardzo poważny. Piszą o tym opiniotwórcze magazyny, organizuje się specjalne kampanie itp. W 2013 zostało zamordowanych 179 kobiet, czyli średnio jedna ofiara co dwa dni. Ja pewnie jestem mocniej na sprawę wyczulona, bo mam często do czynienia ze środowiskiem dziennikarzy, z którymi siłą rzeczy rozmawiam o włoskich raliach. Potem obserwuję i wyciągam wnioski.
Oczywiście dzieje się tak głównie wśród ludzi prymitywnych, ale zdarzają się wyjątki…:/
Problem istnieje, ale nie jest związany z telewizją. Przemoc wobec kobiet istnieje, tak samo jak w Polsce, w której nawet za bardzo się o niej nie mówi.
Fenomen „veline” rzeczywiście rozpoczął się w telewizji Berlusconiego i -niestety- okazało się, że dobrze się sprzedaje. Teraz i telewizja publiczna zeszła na psy. Aha, veline to nie prezenterki, to raczej dekoracja. My też mieliśmy kiedyś Magdę Masny w kole fortuny. Prawdziwe prezenterki to Milena Gabanelli, albo Lilli Gruber.
Ogólnie zwykłe Włoszki są bardzo zadbane i raczej szczupłe, nic sobie nie pompują i nie powiększają. Kobiety „na świeczniku” to zupełnie inna sprawa. Obrzydliwe jest to, że dla niektórych matek jedyną ambicją jest wyhodowanie córki na tancerkę telewizyjną, ale mam wrażenie, że ten pęd już przemija.
No właśnie, to samo napisałam w poście. Oczywiście konwencja projektu przewiduje formę lekko żartobliwą, dlatego nie powoływałam się na poważne argumenty związane z przedmiotowym podejściem do kobiet. Jeśli chodzi o prawdziwych prezenterów, to moją najbliższą przyjaciółką tutaj w Mediolanie jest niejaka Mimosa Burzio (była redaktor naczelna Tg 3) i siłą rzeczy poznałam trochę środowisko związane z Rai 3, la 7 oraz z Radio Popolare. Nie jeden raz i nie podczas jednej kolacji omawialiśmy problemy związane z włoskim społeczeństwem oraz z instytucją włoskiego państwa. Dzięki w każdym razie za komentarz.
Dopiero dziś zabieram się za czytane wpisów z naszego projektu, bo nie chciałam sie sugerować. Czekałam na pierwszy włoski wpis, bo chociaż sama we Włoszech nie mieszkam to mam znajomych Włochów i już kilka razy tam byłam. Powiem szczerze, ze wymieniłbym dokładnie te same punkty co ty, bo nawet przy krótszych pobytach doprawdzaly mnie do obłędu… Całe szczęście Włochy maja tez duzo dobrych stron 😀
Ano mają Włochy dobre storny, inaczej nie byłoby mnie tutaj 🙂
stadne podrózowanie Wlochow znamy tu w Iraldnii bardzo dobrze. Zawsze bandy mlodych Wlochow i Hispzanow sa oznaka lata tutaj – poruszaja sie po Dublinie i Irlandii w charakterystycznych grupkach minimum czteroosobowych a najlepiej tak dziesiecio. 🙂
A komorki w ruch w Irldanii w srodkach trasnposrtu tez ida. Zreszta wszedzie, na spacerze w parku tez wypada do kogos zadzwonic i sobie pogadac bo po co tak sobie tylko chodzic 🙂
Pytanie tylko czy Irlandczycy przez komórki wywlekają publicznie rodzinne dramaty? 😉
Moja droga! Zeby tylko przez komorki. Do radia dzwonia! 😉
Ojej, rzeczywiście się zrobiło poważnie. Mnie chyba najbardziej denerwuje podejście do kobiet i dziwne schematy wpajane młodym dziewczynom do głowy. Ten obraz pod-prezenterek łaszących się do prezentera prowadzącego jest przeniesieniem z realu jak relacje damsko -męskie wyglądają. Włosi na swoją obronę mówią, że to w stacjach Berlusconiego ale to nie do końca prawda. A większość Włochów w ogóle problemu nie zauważa…
Zgadzam się, że to nie tylko u Berlusconiego się dzieje. Kiedyś np. dowiedziałam się, że kobieta nie powinna nosić czerwonych sukienek, bo są wyzywające. Własnym uszom nie wierzyłam, tymbardziej, że tamta osoba była całkiem światła. Wszystko zależy od klasy i stylu danej kobiety. Niestety zabobony i mieszczańskie tradycje nadal w Italii królują.
Natknelam sie na ten wspis dlatego, ze ostatnio zadaje sobie coraz czesciej pytanie dlaczego nie potrafie sie zaadaptowac do zycia we wloszech. nie przyjechalam tu z przymusy, a raczej zakleta urokiem pieknej wloskiej toskanii i zycia w innym tempie. a skonczylam pelna stresu w mediolanie, ktorego styl zycia zupelnie mi nie odpowiada. tutaj moge Ci przyznac racje Aniu, szczegolnie jesli chodzi o postrzeganie piekna.
Na palcach dloni mozna policzyc osoby(w tym mnie sadze :D), ktore nie sa idealnie ubrane kolorostycznie z ciuchami z Gucci itp i kazda kobieta po 50 nie ma ani jednej zmarszczki (ja dobijam 30 i pewnie mam gorsza cere niz one). To co chyba najbardziej mi przeszkadza tutaj to obecnosc stalej maski karnawalowej, a wlasciwie wielu, zmienianych na potrzeby rozmow z osobami mniej i bardziej istotnymi.
Spedzilam 3 lata w samym Mediolanie i tak jak do tej pory chcialam zawsze wyjechac z kraju i poznawac inne, dla mnie lepsze kultury, ostatnio wszystko sie zmienilo.